Żanuaria
– No dobrze, ale gdzie jest nasz dom? – zapytałam Rzymianina.
– Chodź. – Rzymianin wziął mnie za rękę i poprowadził polną drogą.
Z obu stron rozciągały się zielone pola. Na polach pasły się brazylijskie krowy o prehistorycznej urodzie, a wokół nich latały śnieżnobiałe czaple. Pachniało jak w kwiaciarni.
– Co tak pachnie?
– Dzikie lilie.
– Zerwiesz mi jedną?
– Zerwę, ale uważaj, bo są halucynogenne.
– Skąd wiesz?
– Tak mówią Indianie.
– Skąd ich znasz?
– Mieszkają w górach, o tam.
Szliśmy bardzo długo. Słońce poczerwieniało, a ptaki ucichły. Wreszcie wynurzył się pierwszy dom. A raczej chata. Przed chatą siedziała gruba Murzynka w różowym kapeluszu, który przykrywał jej tylko czubek głowy. Wystrojona była w długą czerwoną sukienkę w grochy i pomarańczowy fartuszek. Była jak wielka kolorowa papuga. Murzynka siedziała na skrzynce po bananach, z dłońmi elegancko złożonymi na podołku, wyprostowana i majestatyczna, jakby pozowała do zdjęcia. Ale w pobliżu nie było żadnego fotografa. Kotłowało się natomiast od domowej zwierzyny – kaczki z kaczętami pluskały się w wielkiej balii, świnie z prosiętami tarzały w błocie, koty z kociętami mościły na przyzbie, kury z kurczakami dziobały coś pod płotem, a psy ze szczeniętami ganiały wokół wielkiej araukarii. Na podwórku walały się podarte kartony, połamane krzesła, powyginane rowery, dziurawe opony, wiadra bez dna, plastikowe rury, deski, butelki, puszki, cegły i skrzynki. To była prawdziwa murzyńska chata.
– Nareszcie jesteście – powiedział Murzynka i uśmiechnęła się szeroko. Brakowało jej przednich zębów, ale za to wszystkie pozostałe były śnieżnobiałe. – Mam dwie nowiny – oznajmiła uroczyście. – Pierwsza to taka, że lato w tym roku będzie deszczowe, bo kleszczojady nie chcą jeść żab. A druga, że Paiol nie wrócił na noc.
– Może wyjechał – zasugerował Rzymianin.
– Paiol nigdy nie wyjeżdża – powiedziała stanowczo Murzynka.
– To może zatrzymał się w miasteczku u przyjaciół.
– Paiol przyjaźni się tylko z Biboszem. A Bibosz mieszka obok. Ale czy wy nie jesteście czasem głodni?
– Nie, dziękujemy, jedliśmy na plaży.
– A, to szkoda, bo moglibyście zjeść z nami – powiedziała, podnosząc się ze skrzynki. Wszystkie zwierzęta natychmiast znalazły się przy niej. Ukłoniła się dostojnie i ruszyła w stronę domu. A za nią cały orszak: kaczki z kaczętami, kury z kurczakami, świnie z prosiętami, psy ze szczeniętami i koty z kociętami.
– Ona mieszka razem z całym tym zwierzyńcem? To przecież jakaś wariatka!
– Nie, to Januaria de Santos, bogata ziemianka.
Rzymianinie, gdzieś ty mnie przywlókł?! Czy to wszystko dzieje się naprawdę?! A może to ta halucynogenna lilia? Czy my też będziemy mieszkać jak bogaci brazylijscy ziemianie? Chcę do Europy, do kawy Lavazzy, proszku Ariel i czekolady Lindt!
– Kocie, nie panikuj, zobacz, jak tu pięknie.
Było pięknie. Przepięknie. Ale co z tego! Chciałam do domu, chciałam położyć się w czystym, wygodnym łóżku, nakryć miękką, pachnącą płynem Coccolino kołdrą i zasnąć.
Picture: Eliza Piotrowska
Przeczytalam juz calosc. Dziekuje za te ksiazke. Uwazam, ze jest mocnym i waznym glosem o nas wszystkich. Wydaje sie byc lustrem, w ktore czasem az strach spojrzec, czasem smiesznie, czasem bardzo gorzko (cale szczescie, ze i z daleka mozna zerknac, z wiekszego dystansu). Jakkolwiek by nie patrzec, mysle, ze to jest bardzo istotny material do refleksji na tu i teraz. To jest tez material, ktory genialnie gra na emocjach – strone zaczynam czytac lkajac, potem smieje sie w glos, a na koniec tej samej strony tak sie zamyslam, ze jestem nagle w innym miejscu i czasie.
Jak dobrze, ze powstalo to miejsce do wymiany mysli o ksiazce. Zastanawiam sie czy „Rzymianin” moglby zorganizowac nam (mam na mysli Polakow) cos w rodzaju szkoly otwartosci, rozwagi i uwagi na innych – zupelnie jak w tym fragmencie powyzej?
Tak, zależało mi na tym, żeby to było lusterko. Ale jednocześnie nie chciałam być zbyt nachalna z podkładaniem go innym rodakom. Dlatego postanowiłam napisać książkę w pierwszej osobie, mówiąc o osobistych doświadczeniach. Polska w tej narracji jest bagażem, który zabieram ze sobą, podróżując po świecie. Ten bagaż ciąży, uwiera, ale trzymam się go kurczowo, bo to dostałam w spadku po dziadach i pradziadach, w nim są moje narzędzia poznawcze. Kiedy świat zaczyna stawiać mi opór (ten opór w rzeczywistości generuję ja sama), zostaję przyparta do muru i zaczynam wyłuskiwać się z narodu. To prowadzi do pytania – kim jestem? Kim jestem bez ojczystego języka, pierogów i Panoramy Racławickiej? Ja, Eliza Piotrowska, wysadzona z siodła i wsadzona na rozkołysany Trans-Atlantyk. Im bardziej się boję, tym mniej wiem, kim jestem. A im mniej wiem, kim jestem, tym bardziej muszę wykrzykiwać że jestem krewną Kopernika, Marii Curie-Skłodowskiej i Chopina. A im głośniej krzyczę, tym mniej słyszę. Teraz nie widzę nie tylko samej siebie, ale i innych. I tu wspomniana szkoła otwartości i uwagi bardzo by się przydała. Jakże inaczej szumiałby płaczące wierzby i czerwieniły się maki. Nie, nie ironizuję. Polska jest mi bardzo bliska. Tu się zaczęłam. Dlatego tak mi na Niej zależy. Jeszcze jedna ważna rzecz – owszem, Rzymianin uczy, by być uważnym na innych, ale on jednocześnie jest bardzo osadzony w sobie.
Właśnie tak sobie myślę, że za bardzo się przywiązujemy i wymagamy od siebie…bo Polacy, bo historia, bo niepodległość…nic tylko usiąść i płakać. A może tak pierogi na obiad, Gombrowicz na podwieczorek, potem salsa i espresso żeby nie zasnąć…czy musimy się tak zamykać i określać na amen? Gdzie radość i niezależność?
Historię swojego kraju wypada znać. Ale myślę, że nie należy podchodzić to Niej histerycznie, bo gdy emocje biorą górę, dyskusja zamienia się w mecz. Kibice szaleją, a Polska, cóż, coraz bardzej znika z pola widzenia… Otwarcie na inne kultury to wspaniała rzecz. Ale by być na to w pełni gotowym, trzeba znać własną kulturę. Potrzebna jest ta świadomość. Bez niej trudno. Od czegoś trzeba się odbić. Niektórzy się odbijają i już nie wracają, innym to odbicie potrzebne jest po to, żeby wrócić do siebie – mądrzej, głębiej, prawdziwiej.
Pani Elizo,
„Obczyzno moja” przeczytałem na obczyżnie. Dokładnie, w Brazylii. Tak, tak. To było świetne uczucie. Nawet pamietam jak się śmiałem porównując opis działania prysznica z tym jak to funkcjonuje w brazylijskim hotelu. Idealnie pasowało. Niestety! Czytałem i sie śmiałem czasem głośno. Mój uniwersytecki kolega Jao zapytał co tam śmiesznego. Streściłem co nieco, alepowiedziałem, że to smaczki językowe. Musiałem zostawić książkę w Rondonopolis (Mato Groso), bo Jao postanowił sie uczyć polskiego. Sam mam gdzieś na liście nauke portugalskiego z brazylijskim akcentem. Wiadomo portugalski czy brazylijski sie przyda to najczęściej używany język półkuli południowej, ale po co Jao polski? Jak go zapytałem, to zrobił zdziwioną minę i odpowiedział mniej więcej tak. Bo wy Polacy to sie i zabawić potraficie i ptracować. Tak równocześnie. Tego musimy sie uczyć! To było świetne. Spędziliśmy dwa tygodnie na współnych badaniach naukowych w Pantanalu. Ciężka praca, ale i fantastyczna zabawa. Jak sobie pomyśle to az wołam: Obczyzno moja!
Choc te wielkopolską wieś za oknem też lubię. Bardzo!
Dziękuję za książkę dla dorosłych! Wcześniej znałem Pani twórczość dzięki dzieciom. Łucja (najmłodsza córka) ma chyba wszystkie Pani dzieła!
Radości na Obczyżnie, w Ojczyżnie i w cały Wszechświecie!
Panie Piotrze, dziękuję za tak pogodny komentarz! Ogromnie się cieszę, że uśmiał się pan przy „Obczyźnie” i że nie wessał pana żaden dusiołek. Oznacza to, że dobrze się pan czuje w naszym ojczystym kraju (trochę poszerzam, bo wspomina pan tylko o Wielkopolsce. Mogę? :)) – i to jest wspaniałe! Takich ludzi nam trzeba! A teraz moja anegdota: „Obczyznę” czytał pan w Brazylii. Tam tak naprawdę się poznaliśmy. A poznaliśmy się tam podwójnie, bo ja, również w Brazylii, trafiłam na audycję radiową z pana udziałem. Wysłuchałam i zaniemówiłam. Bardzo dużo potem myślałam o tym, co pan powiedział. I przyznam się, że zastanawiałam się nawet, czy nie zmienić pod jej wpływem fragmentu jednego z rozdziałów. W audycji wspominał pan o zaniedbanych, wiejskich podwórkach, które rażą tych, którzy podwórka mają tak sterylne, że mucha nie siada (nie siada tam niestety też żadne inne „zwierzę”), o tej przesadnej czystości, która niszczy ekosystem… W Brazylii zaniedbanych podwórek jest sporo. Mnie też one raziły, ale nigdy nie pomyślałam o związanych z tym eko dobrodziejstwach. Teraz patrzę na sprawę inaczej. Myślę, że zwierzyniec Żanuarii de Santos to Raj dla Ekosystemu! Serio! Niech żyje Żanuaria, brazylisjka Ekokrólowa! I jeszcze coś – mnie też urzeka polska wieś. Wielkopolska szczególnie, bo to region, z którym jestem związana. Polska nie jest łatwym krajem. Ale jest krajem ładnym. Szczególnie w tych miejscach, w których najwięcej do powiedzenia ma Natura.
Zapomniałam o najważniejszym – pozdrowienia dla Łucji!
Caramba! Muszę częśćiej czytać tego bloga! Bardzo się cieszę, że te rózne ptasie zaangażowania mają sens! Bo ptaki są wspaniałe, ale trzeba uważać bo potrafia zupełnie mocno wciągnąć. Tak, bardzo, że się rozum traci. Gra słów zamierzona, bo o tym jest moja książka! Troszke pamiętam, jak gdzieś w rozmowie chyba w bibliotece w Tarnowie Podgórnym podpowiedziała mi Pani, że warto spisywac mysli i działac. No to jest!
Niestety świat idzie w kierunku wielkopolskiego „porzundku” i zimne ledy towarzyszom zimnym ludziom. Co zrobić? Popierać miejsca gdzi esporo ma do powiedzenia natura! W Ojczyźnie i na Obczyźnie!
Prawda, że taki blog to świetna sprawa?! Ja również jestem w fazie wielkiego entuzjazmu! Ogromnie się cieszę, że pan wziął sobie do serca, to co wtedy powiedzialam. To była Biblioteka w Kaźmierzu (wspaniała – temat na osobny wpis. Ale i Bibliotekę w Tarnowie Podgórnym uwielbiam!). Tak -spisywać myśli i DZIAŁAĆ. I cieszyć się, I bawić. I mieć czasem kuku na muniu! I nie traktować siebie samego tak śmiertelnie poważnie. Już nie mogę się doczekać, kiedy przeczytam pana książkę (dla zainteresowanych, pełen tytuł: „Rozum z ptakami odlatuje”), bo pana odlot jest mi bliski. Ptaki inetersowały mnie od zawsze. Najcudowniejszą nagrodą, jaką dotałam na jednym z literackich konkursów (dziecięciem będąc) był Wielki Atlas Ptaków. Nie mogłam się doczekać, kiedy skończą się przemówienia i defilady, żeby móc sobie to dzieło rzetelnie przestudiować, kopiując je (w całości!) do osobnego zeszytu (syndrom średniowiecznego skryby).
Ogromne poczucie humoru… najnowsza edycja duchowego PAC-MAN co jak buldożer pożera banalność i całą gonitwę współczesnego świata, szarówka za oknem (mamy marzec), a w środku uśmiechnięty człowiek …całe plemię (bez BLACK FRIDAY, CYBER MONDAY). Ludzka dusza może mieć głębokość 1 m (tyle ile ręce na maksymalnym wysięgniku są w stanie nachapać i zgarnąć w swoją stronę) lub może sięgać tam gdzie człowiek zaczyna się zastanawiać czy ma coś czym może się podzielić… Rio das Pedras, Rzym, wioska pod Rzymem, POLSKA …wszystko na talerzu …tylko jeść …rożne smaki …jak w prawdziwym życiu …jakby komuś było zimno „dużo, dużo południowego słońca”
Ależ soczysty wpis! Sama mam ochotę przeczytać tę książkę!:)